Kryzys zagląda wsi w oczy
Treść
Do tej pory wydawało się, że światowy kryzys ekonomiczny, który dotarł także do Polski, powoduje ogromne problemy głównie dla banków i przemysłu. Ale jego skutki zaczyna coraz bardziej odczuwać także rolnictwo. Ekonomiści ostrzegają producentów, że ceny produktów rolnych w tym roku znacząco nie wzrosną. A może być jeszcze gorzej, jeśli potwierdzą się prognozy, że w handlu żywnością zaobserwujemy zjawisko deflacji, czyli spadku cen - zwłaszcza w drugim półroczu. Dla rolnictwa byłaby to tragedia: ceny skupu mleka czy zboża byłyby jeszcze niższe, potaniałoby także mięso, choć teraz np. hodowla trzody chlewnej jest opłacalna. W skrajnym przypadku grozi nam upadek części gospodarstw i pauperyzacja wsi. Nic dziwnego, że wśród rolników narasta niezadowolenie i realna jest groźba wybuchu na wiosnę protestów w całym kraju.
Mleko, za które rolnicy w szczycie hossy dostawali nawet 1,5-2 zł za litr, teraz kosztuje mniej niż 90 groszy. O co najmniej połowę niższe są także ceny zbóż. Taka sytuacja uderza głównie w specjalistyczne, nowoczesne i najlepsze gospodarstwa, w których rozwój rolnicy zainwestowali w ostatnich latach ogromne pieniądze. Teraz część z nich staje przed widmem bankructwa.
Rolnictwo mniej skupia uwagę społeczeństwa w dobie kryzysu, bo i problemy zaczęły się tam dużo wcześniej niż w innych branżach. Zanim bowiem runął latem ubiegłego roku rynek kredytów mieszkaniowych, który uderzył w cały sektor finansowy, zanim jeszcze potężne problemy zaczęły odczuwać koncerny motoryzacyjne, firmy budowlane, huty i wielu innych producentów, rolnictwo już było dotknięte recesją. Od początku 2008 r. obserwowaliśmy bowiem spadek cen mleka i jego przetworów, taniało również mięso, zboże, a potem owoce (głównie jabłka) i warzywa. W efekcie rolnicy, którzy 2007 rok zaliczyli do bardzo udanych, gdyż ich dochody wyraźnie wzrosły, rok 2008 uznali za niemal rok klęski. Nie mogło być inaczej, skoro większość kierunków produkcji rolnej przestała być dochodowa. Inaczej było jedynie w przypadku trzody chlewnej, której ceny rosły. Ale tylko dlatego, że w ubiegłym roku odnotowaliśmy gwałtowny spadek pogłowia świń o kilka milionów sztuk i jest ono najniższe od początku lat 70. ubiegłego wieku. To efekt bardzo niskich cen skupu w 2007 roku, co spowodowało, że rolnicy wybijali stada i nie odnawiali produkcji.
Jeszcze w styczniu minister rolnictwa Marek Sawicki z charakterystyczną dla rządu PO - PSL postawą nie krył nadziei, że kryzys jednak nie będzie w rolnictwie zbyt odczuwalny. - Jesteśmy w stosunkowo niezłej sytuacji. W mojej ocenie, kryzys nie jest aż tak głęboki, żeby popyt na żywność malał - stwierdził minister Sawicki.
Jednak optymizm ministra został wystawiony na ciężką próbę, gdyż naukowcy i analitycy spodziewają się jednak spadku popytu. Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej czy eksperci Banku Gospodarki Żywnościowej tak czarnego scenariusza w postaci spadku wydatków Polaków na żywność nie mogą wykluczyć, co więcej, jest on według nich bardzo realny. Dlaczego? Z powodu rosnącego bezrobocia i spadku wynagrodzeń w części przedsiębiorstw. W ten sposób zmaleje siła nabywcza polskich rodzin i siłą rzeczy ograniczą one wydatki na żywność. - Tym bardziej że wzrosły od początku roku ceny energii elektrycznej, gazu, ogrzewania, a więc tzw. pozażywnościowych kosztów utrzymania. I ludzie będą oszczędzać na jedzeniu - uważa ekonomista Anna Suchocka. - Tak zresztą zawsze jest w czasach kryzysu, że ludzie oszczędzają na wszystkim i na żywności także - podkreśla.
GUS wyliczył, że już w styczniu popyt na żywność wzrósł tylko o niespełna 1,5 procent. Rok temu ten wzrost wynosił miesięcznie w granicach 7-10 procent. Jeśli zaś popyt zacznie spadać, dojdzie do dalszego obniżania się cen artykułów rolnych, bo przetwórcy będą musieli obniżać ceny gotowych produktów, aby je sprzedać. - Realna jest groźba deflacji, czyli spadku cen żywności w drugiej połowie roku. Średnio w ciągu całego 2009 r. ceny mogą spaść o 3 proc. - zapowiada w jednym ze swoich raportów BGŻ. Deflacji jak ognia boją się zakłady spożywcze, które i tak działają na minimalnej, niemal zerowej, rentowności. Każdy spadek cen oznacza straty i nacisk na rolników, aby obniżali ceny.
Sytuacja jest poważna, bo coraz mniejszy popyt wewnętrzny nie może być uzupełniany przez eksport. W poprzednich latach sprzedaż naszej żywności za granicę, głównie do państw unijnych, rosła z roku na rok, a bilans handlowy w tym sektorze eksportu mieliśmy imponujący, bo osiągaliśmy dużą nadwyżkę eksportu nad importem. Jeszcze w okresie od stycznia do września 2008 r. eksport żywności wyniósł ponad 8,4 mld euro (wzrost o 14 proc. w stosunku do okresu od stycznia do września 2008 r.), a import sięgnął tylko niespełna 7,2 mld euro (wzrost o 25 proc.). Nadwyżka wyniosła więc około 1,2 mld euro. Ale już w listopadzie w porównaniu z październikiem eksport wyhamował o niemal 18 proc., a i tak listopad był lepszy od grudnia o kilkanaście procent. Danych za styczeń 2009 r. jeszcze nie ma, ale też będą najpewniej kiepskie, bo przecież większość naszego eksportu kierujemy do krajów UE, a u nich gospodarka idzie ostro w dół.
Rolnicy tracą cierpliwość
Nic dziwnego, że nastroje na wsi są coraz gorsze. - Kryzys dopiero dotknie rolników, ale sytuacja już jest trudna - uważa Władysław Serafin, prezes Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. Jerzy Chróścikowski, przewodniczący "Solidarności" Rolników Indywidualnych, precyzuje, że sytuacja na wsi jest zróżnicowana. - Na pewno z cen skupu mogą być zadowoleni producenci trzody chlewnej, ale już na rynku mleka jest tragedia, bo ceny wciąż spadają - mówi Chróścikowski. Co więcej, nawet instrumenty interwencyjne uruchamiane przez Unię Europejską (np. dopłaty do eksportu produktów mleczarskich) działają zbyt krótko i są zbyt niskie, aby poprawić sytuację rolników.
Już w najbliższym czasie rolnicy rozpoczną wiosenne prace polowe, a brakuje im pieniędzy. Nawet dopłaty bezpośrednie, które od grudnia ubiegłego roku trafiają na konta rolników, nie są na tyle duże, aby pokryć wszystkie koszty, a zwłaszcza zakupu nasion, nawozów, środków ochrony roślin czy paliwa. Producenci i firmy handlujące tymi produktami, jak również producenci maszyn rolniczych narzekają na stagnację na rynku, o czym świadczą pełne magazyny. - Niestety, ceny zapewne nie spadną i wielu rolników nie będzie stać na zakup nawozów czy innych środków produkcji - obawia się Chróścikowski. Przewodniczący rolniczej "Solidarności" podkreśla, że kiepskie nastroje na wsi widać najlepiej podczas spotkań z rolnikami w terenie, gdy pada wiele gorzkich słów także pod adresem rządu. Rolnicy skarżą się często na to, że bardzo trudno jest im uzyskać kredyt w banku na zakup środków produkcji, podczas gdy w tamtym roku dostawali pieniądze bez większych kłopotów. Teraz rolnictwo dla banków to bardzo ryzykowny sektor, a ponieważ rolnicy nie mają wystarczających zabezpieczeń pod kredyt, odmawia im się pożyczek. - Jeśli sytuacja będzie się pogarszać, wiosną może dojść do protestów rolniczych - obawia się Jerzy Chróścikowski. - Po prostu nastroje wśród rolników są coraz gorsze - dodaje.
Fundusze pomogą?
Minister Marek Sawicki przekonuje, że kryzys w rolnictwie uda się ograniczyć dzięki szybszemu uruchamianiu funduszy unijnych. Szefowi resortu rolnictwa trudno odmówić racji, gdy tłumaczy, że napływ dotacji unijnych spowodowałby, że na wsi pojawi się duża ilość pieniędzy, które rolnicy wydadzą na inwestycje w swoje gospodarstwa, bo przecież właśnie brak środków w obrocie gospodarczym spowodował, jak wyżej wspomniano, spadek wydatków rolników na środki produkcji. - W tym roku, podobnie jak w ubiegłym, największe wykorzystanie środków unijnych będzie właśnie w rolnictwie - przekonywał minister Marek Sawicki.
Optymizmu ministra nie podziela szef rolniczej "Solidarności". Jerzy Chróścikowski argumentuje, że do tej pory wydaliśmy tylko 8 proc. pieniędzy zapisanych w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-
-2013. - Mamy już trzeci rok funkcjonowania tego programu i jest to bardzo słaby wynik. Gdy realizowaliśmy poprzedni program (2004-2006), to w trzecim roku wykorzystanie funduszy unijnych było o wiele wyższe - przekonuje Chróścikowski. Jego zdaniem, sytuacja byłaby inna, gdyby nie bałagan i liczne zmiany personalne w instytucjach odpowiedzialnych za wdrażanie funduszy unijnych.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009-03-03
Autor: wa